Już myślałam, że Mojkę przestał prześladować wieczny pech. Niestety sie pomyliłam. Dziś na spacerze Mojka rozcięła sobie skórę na lewym boku i konieczne było szycie. Rana niby nieduża, ale trójkątny płat skóry luźno odstawał i nie było wyjścia. Gdyby weterynarz tego nie zszył goiłoby się długo i na wystawowym boku zostałaby kolejna blizna. A tak jest nadzieja, że za 10-14 dni zapomnimy o problemie… i tak jak planowałam Mojka będzie mogła pobiec w coursingu 22 września.
Tak to wygląda… cztery śliczne niebieskie niteczki.
Jak pech to pech…
Aby nie kończyć tak ponuro, kilka zdjęć z ostatniego rodzinnego spotkania z Talią. Szczęśliwa Mojka, jeszcze bez dziury w boku.